Babie lato - pięknie owinęło się wokół moich palców.
Pomyślałam sobie
Świat jest pełen cudów. Tylko jak je dostrzec, skoro ciągle jesteśmy zajęci. Narzekaniem, chceniem, gromadzeniem.
Na cuda nie mamy już czasu.
Smutne
Pocztówka z życia, chwila uchwycona w biegu. Widok, myśl, emocja.
Skojarzenie, pamięć, właściwy moment, wspomnienie do którego powracam. Póki jeszcze mogę.
Moje skarby. Całe mrowie. Jestem bogaczem, choć posiadam niewiele.
Czasami niezbędna jest odrobina magii - od tego są czarodzieje ;-)
wtorek, 30 września 2014
niedziela, 28 września 2014
Do żyrafy dołączył kot
Żyrafa błyszczy w swoim kącie, więc postanowiłam zrobić mały tuning drewnianemu kotu.
Wyglądał mniej, więcej tak:
Wyglądał mniej, więcej tak:
Źródło: Internet
Z tą różnicą, że był biały. Dostałam go w prezencie tak dawno temu, że już nawet nie pamiętam od kogo. Leżał tak sobie w pudełku, na strychu. No, to co będzie tak leżał, może stać :)
Skoro z wielką żyrafą się udało, to z małym kotem nie powinno być problemu.
Efekt końcowy?
Taki:
Oczy zrobiłam mu z zielonych "szkiełek", które znalazłam w swoim kuferku ze szpargałami różnej maści. Chyba specjalnie tam czekały na kota, bo pasowały jak ulał.
Hmm, myślę, że fajnie to wyszło.
Kot nadał nowe znaczenie powiedzonku "świecić oczami" :))
czwartek, 25 września 2014
Nieco wampirycznie tym razem ;)
O mojej fascynacji Nosferatu i o tym,
komu udało się "wykastrować" wampira :-)
Książki to moja miłość. Bez dwóch
zdań. Odkąd pamiętam, towarzyszyły mi zawsze i wszędzie, mimo że
jako dziecko miałam opinię prawdziwego łobuza.
Moi koledzy wiedzieli, że jeśli
chcieli ze mną spędzić czas mając całą moją uwagę, w pobliżu
nie mogło być żadnej książki. Ba! Nawet gazety! Powiedzmy, że
słowo drukowane działało na mnie jak waleriana na kota .-)
Wystarczyło wziąć do ręki ...i już świat przestawał istnieć.
Byłam tylko ja i historia, którą czytałam. Nieważne, czy był to
horror Mastertona, czy rada jak skutecznie pozbyć się z dywanu
plamy po keczupie. To chyba jakiś rodzaj uzależnienia.
Tą miłość zaszczepili mi rodzice.
Pamiętam takie niedzielne popołudnia, kiedy całą czwórką
rozsiadaliśmy się na kanapach, każdy z nosem w swojej książce.
Kto siedział najbliżej drzwi, biegał do kuchni po coś do picia,
czy chrupania (jednym słowem miał przechlapane). Jako, że w tym
przypadku mieliśmy pełną demokrację, wypadało raczej po równo –
choć tata zawsze się wymigał – miał swój fotel przy oknie :-))
Od tego czasu sporo wody w Wiśle
upłynęło, jednak ciągle bardzo zawyżam średnią krajową, jeśli
chodzi o czytanie książek (podejrzewam, że
kilkudziesięciokrotnie).
Jeśli chodzi o tematykę, nic się nie
zmieniło. Sięgam po różne tytuły i autorów. Od Nory Roberts,
przez Umberto Eco, po Platona czy Martina Heideggera (a co!) Wszystko
zależy od nastroju i moich aktualnych możliwości analizy czytanego
tekstu. Całkiem przypadkiem odkryłam, że "Krytyka czystego
rozumu" Immanuela Kanta, działa na mnie lepiej niż jakikolwiek
środek nasenny. Dwie strony ...i chrapałam w najlepsze. Do dziś
nie potrafię wytłumaczyć tego fenomenu.
Kiedy nie mam już siły ani ochoty
aby "wywijać mózgiem", jednymi z moich ulubionych tzw.
"odmóżdżaczy" są książki z gatunku "urban
fantasy" i powieści o wampirach.
Szczerze mówiąc, fascynuje mnie
tematyka nosferatu nie tylko w literaturze. Filmy (a zwłaszcza te
bardzo stare), anime, manga.
Źródło: internet
Źródło: internet
Źródło: internet
Skarbnica tylu tytułów, że chyba
życia by mi nie starczyło, żeby to wszystko obejrzeć i
przeczytać.
W odniesieniu do M/A. do moich ulubionych tytułów
należą "Hellsing" - Alucard jest kwintesencją
wampirowatości,
Źródło: internet
Źródło: internet
oraz "Vampire Knight" ...bo całkowice
różni się od "Hellsinga" ;-))
Źródło: internet
Źródło: internet
Nawet Gackto-sama w swojej
wampirycznej fazie był mrrrrau & mniam. Ale dość o tym :-))
miało być o książkach.
Mam swoją ulubioną bohaterkę.
Superodważną Katherine Crawfield, która dowiedziawszy się w swoje
szesnaste urodziny (ach, te słynne amerykańskie "sweet
sixteen"), że jest owocem gwałtu dokonanego przez krwiopijcę,
postanawia wytłuc całą wampirzą populację (a przynajmniej bardzo
się stara). Do czasu, wkrótce bowiem okazuje się, że nie wszystko
jest takie, jak to sobie wyobrażała, a dostępne na temat wampirów
(chociaż w rzeczywistości kto by uwierzył, że istnieją –
prawda?) informacje można o kant d... rozbić. Jeaniene Frost,
autorka cyklu przygód Katherine, czyli Cat, tworzy szalenie
interesujący świat krwiopijców. Żeby uniknąć spojlerów, bo
ksiązki są naprawdę fantastyczne i szczerze je polecam na długie,
zimowe wieczory, spróbuję go pobieżnie opisać. Oparty jest on na
ustroju, który można określić jako feudalny. Jest wampir
najwyższej rangi, będący jednocześnie twórcą własnej linii (o
którą zresztą, bardzo się troszczy) Każdy podporządkowany mu
"potomek" oraz stworzone przez niego kolejne wampiry,
znajdują się pod opieką stwórcy na zasadzie Pan - Wasal. Wampir
może zostać wykluczony z linii, jeśli bardzo narozrabia, a wtedy
ma całkowicie przerąbane. Potomkowie, lub jak kto woli, podległe
wampiry, jeśli są dość silne, mogą uwolnić się spod władzy
stwórcy (i stworzyć własną linię). Bądź poprzez wyzwanie go na
pojedynek i wygraną lub w przypadku, kiedy stwórca dobrowolnie
zgodzi się na odejście "potomka".
Co jeszcze ciekawe. Pada bardzo
interesujące stwierdzenie, które opisuje zasady panujące w świecie
nosferatu: Wampiry szanują to, czego się boją. Jako istoty silne i
bezwzględne, czują respekt przed tym co jest w stanie ich
przerazić, na przykład siejąca zniszczenie czerwonowłosa
półwampirzyca nazywana Kostuchą, albo Czerwonym Żniwiarzem,
wytrenowana przez superbezwzględnego zabójcę wampirów seksownego
...wampira :-) o wdzięcznej ksywce "Bones"
Więcej pisać nie będę, zajrzyjcie
do książki. Mogę jeszcze dodać informację o tym, że żeby się
pożywić, wampiry wcale nie muszą zabijać, robią to tylko te
całkiem pokręcone, na które między innymi poluje "Bones".
W praktyce działa to na zasadzie: hipnoza ...lub chętny żywiciel,
posiłek, małe hokus-pokus z krwią wampira i po uczcie śladu nie
ma, a ofiara kończy z lekkim obniżeniem poziomu hemoglobiny. Taka
subtelna wersja "stołówki" bardziej mi odpowiada. Dla
porównania mogę przytoczyć tu mało estetyczny sposób pożywiania
przez wampiry z sagi "Zmierzch", którą oczywiście
również przeczytałam, lecz zdecydowanie do niej nie wrócę.
Wampiry pozostawiające po sobie szczątki (aż to niechluje), jak po
ataku wilkołaków i wilkołaki stojące na straży w ochronie ludzi
(bo tak to chyba miało wygladać). Jakoś to do mnie nie przemawia.
No i ten "wegetarianin" Edzio – wieczna dziewica. W
porównaniu z silnym, bezwzględnym, choć prawym, wiernym i
zabójczo przystojnym, na szczęście - nie błyszczącym Bones'em,
Edzio z jego uprzedzeniami, wątpliwościami, jak na stuletniego
wampira - zachowuje się jak wykastrowany ...no, sorry. :-)))
Jeaniene Frost "Jedną nogą w
grobie", W pół drogi do grobu" i kolejne - polecam!
Stephenie Meyer "Zmierzch" –
raczej nie polecam.
I na koniec bardzo charakterystyczne wampirki ;) Jedne z moich ulubionych.
Spike:
Źródło: internet
Źródło: internet
Blade:
Źródło: internet
Vlad Dracula - koniecznie Gary Oldman:
Źródło: internet
I zagubieni chłopcy - chyba mało kto o nich pamięta ;) a szkoda:
Źródło: internet
niedziela, 21 września 2014
Kiecka za dziesięć złotych.
Tyle w sumie kosztował materiał plus dodatki.
Haftowany sztruks wypatrzyłyśmy z siostrą w jakimś sklepie internetowym. cena za metr - całe sześć złotych - bajka ;)
Grzech nie skorzystać, więc siorka ma kolejną kieckę, a ja nowy wpis na blogu ;)
Spódniczka to w zasadzie sześć trapezów w których "ukryłam" zaszewki dopasowujące. Opada łagodnie na biodra, bo mój "szkodnik" nie cierpi pasków. Jak sobie wymarzyła - tak ma. Ogólnie, rzecz dobrze się nosi, jest wygodna i w dodatku ładnie wygląda.
I o to w zasadzie chodzi :)
Haftowany sztruks wypatrzyłyśmy z siostrą w jakimś sklepie internetowym. cena za metr - całe sześć złotych - bajka ;)
Grzech nie skorzystać, więc siorka ma kolejną kieckę, a ja nowy wpis na blogu ;)
Spódniczka to w zasadzie sześć trapezów w których "ukryłam" zaszewki dopasowujące. Opada łagodnie na biodra, bo mój "szkodnik" nie cierpi pasków. Jak sobie wymarzyła - tak ma. Ogólnie, rzecz dobrze się nosi, jest wygodna i w dodatku ładnie wygląda.
I o to w zasadzie chodzi :)
sobota, 20 września 2014
Miałam być obiadem dla węża
Poznajcie Donkę.
Doncia jest prosiaczkiem adoptowanym ze Stowarzyszenia Pomocy Świnkom Morskim (tak, istnieje takie stowarzyszenie i działa bardzo intensywnie).
Po śmierci Gryzi, Honorka bardzo tęskniła. Wiadomo, świnki to zwierzątka stadne i źle się czują, kiedy są same. Postanowiłam poszukać jej koleżanki. Nie chciałam jednak nabijać kabzy jakiemuś kolejnemu pseudohodowcy, postanowiłam poszukać zwierzątka na stronce adopcyjnej stowarzyszenia. :)
Jak tylko zobaczyłam JEJ fotkę, wiedziałam, że muszę po nią jechać (pal licho, że to 450km w jedną stronę). Procedura adopcyjna, to też żaden problem jeżeli zależy ci na zwierzątku, którym będziesz się opiekować.
No i jest. Mieszka z nami od miesiąca, To największa przylepka jaką kiedykolwiek miałam. Godzinami potrafi drzemać przytulona do któregoś z nas. Ostatnio nawet, przechrapałam kilka godzin z Donką przytuloną do mojej szyi, jak mały plasterek rozgrzewający. (Nawet teraz, kiedy piszę tego posta, Doniuś siedzi sobie w zagięciu ramienia i utrudnia mi pisanie, ale przecież jej nie zdejmę, skoro tak słodko zagląda mi w gały).
Donka to nie Gryzelda. Gryzia była małym wojownikiem, gotowym bronić Honoratki, gdy uznała, że Rudzielcowi dzieje się krzywda. Doniutek jest spokojną, uległą świneczką. I mimo tego, że jest dwukrotnie większa od Honorki, na początku bardzo się jej bała. Wyglądało to naprawdę komicznie. Wielki czarny proś, kwiczący tak głośno, że aż w uszach dzwoniło, na widok rudego maleństwa, które co prawda energicznie, ale naprawdę bardzo pokojowo. chciało poznać nową koleżankę.
Oto Donka :)
Pierwsza "słitfocia" zrobiona telefonem ;)
Poza a'la Napoleon(ka)
"Mydełko"
"Trapezik"
To dopiero pierwsze "sesje zdjęciowe" Doniutka. Będzie ich sporo, bo to urodzona modelka. Ze stoickim spokojem znosi moje fotograficzne zapędy. Marzyłam o takim "stforku" :)))
Doncia jest prosiaczkiem adoptowanym ze Stowarzyszenia Pomocy Świnkom Morskim (tak, istnieje takie stowarzyszenie i działa bardzo intensywnie).
Po śmierci Gryzi, Honorka bardzo tęskniła. Wiadomo, świnki to zwierzątka stadne i źle się czują, kiedy są same. Postanowiłam poszukać jej koleżanki. Nie chciałam jednak nabijać kabzy jakiemuś kolejnemu pseudohodowcy, postanowiłam poszukać zwierzątka na stronce adopcyjnej stowarzyszenia. :)
Jak tylko zobaczyłam JEJ fotkę, wiedziałam, że muszę po nią jechać (pal licho, że to 450km w jedną stronę). Procedura adopcyjna, to też żaden problem jeżeli zależy ci na zwierzątku, którym będziesz się opiekować.
No i jest. Mieszka z nami od miesiąca, To największa przylepka jaką kiedykolwiek miałam. Godzinami potrafi drzemać przytulona do któregoś z nas. Ostatnio nawet, przechrapałam kilka godzin z Donką przytuloną do mojej szyi, jak mały plasterek rozgrzewający. (Nawet teraz, kiedy piszę tego posta, Doniuś siedzi sobie w zagięciu ramienia i utrudnia mi pisanie, ale przecież jej nie zdejmę, skoro tak słodko zagląda mi w gały).
Donka to nie Gryzelda. Gryzia była małym wojownikiem, gotowym bronić Honoratki, gdy uznała, że Rudzielcowi dzieje się krzywda. Doniutek jest spokojną, uległą świneczką. I mimo tego, że jest dwukrotnie większa od Honorki, na początku bardzo się jej bała. Wyglądało to naprawdę komicznie. Wielki czarny proś, kwiczący tak głośno, że aż w uszach dzwoniło, na widok rudego maleństwa, które co prawda energicznie, ale naprawdę bardzo pokojowo. chciało poznać nową koleżankę.
Oto Donka :)
Pierwsza "słitfocia" zrobiona telefonem ;)
Poza a'la Napoleon(ka)
"Mydełko"
"Trapezik"
To dopiero pierwsze "sesje zdjęciowe" Doniutka. Będzie ich sporo, bo to urodzona modelka. Ze stoickim spokojem znosi moje fotograficzne zapędy. Marzyłam o takim "stforku" :)))
piątek, 19 września 2014
Żyrafa Glamour =)
Kupiłam ją dawno temu, bo wyglądała jakby wyszła z jednego z obrazów Salvadora Dali. Całe dwa metry ciapek, z czego więcej niż połowa to nogi - ciapate nogi :)
Z upływem lat farba zaczęła płowieć i zwierz tracił urok.
Zmieniając wystrój mieszkania, postanowiłam żyrafie podarować "drugą młodość" . Myślę, że mi się udało. Wystarczyło tylko trochę czarnej farby, drobny papier ścierny i ozdobna taśma z pasmanterii.
Teraz mam jedyną w swoim rodzaju "żyrafę glamour".
Z upływem lat farba zaczęła płowieć i zwierz tracił urok.
Zmieniając wystrój mieszkania, postanowiłam żyrafie podarować "drugą młodość" . Myślę, że mi się udało. Wystarczyło tylko trochę czarnej farby, drobny papier ścierny i ozdobna taśma z pasmanterii.
Teraz mam jedyną w swoim rodzaju "żyrafę glamour".
Spódniczkowe lato
Lubię szyć spódniczki. Zwłaszcza te letnie, falujące, powiewne.
Tym razem znalazłam chwilę, by mojemu szkodnikowi (tak, tak, młodsze rodzeństwo czasami przypomina jedną z plag egipskich, zwłaszcza kiedy robi najazd na twoją szafę) wyczarować dwie kwieciste spódnisie. A że ma ona ostatnimi czasy zajawkę na długie, powłóczyste szatki, no to zrobiłam coś takiego:
I takiego:
Zamiast zapięcia na guzik, uszyłam długaśne troczki, które wiążę na kokardkę i jeszcze dużo zwisa. Całkiem ładnie to wygląda.
W takich spódniczkach z pełnego skosu, wyrównanie dołu to prawdziwy hardkor. Robiłam to leżąc plackiem na podłodze ...grunt, to właściwa perspektywa :D
Tym razem znalazłam chwilę, by mojemu szkodnikowi (tak, tak, młodsze rodzeństwo czasami przypomina jedną z plag egipskich, zwłaszcza kiedy robi najazd na twoją szafę) wyczarować dwie kwieciste spódnisie. A że ma ona ostatnimi czasy zajawkę na długie, powłóczyste szatki, no to zrobiłam coś takiego:
Zamiast zapięcia na guzik, uszyłam długaśne troczki, które wiążę na kokardkę i jeszcze dużo zwisa. Całkiem ładnie to wygląda.
W takich spódniczkach z pełnego skosu, wyrównanie dołu to prawdziwy hardkor. Robiłam to leżąc plackiem na podłodze ...grunt, to właściwa perspektywa :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)