czwartek, 1 czerwca 2017

La Szarlotta ;-)

Uwaga! Cukiernicze beztalencie zabiera się za pieczenie szarlotki.
Naszło mnie na coś słodkiego, no to przemycę chociaż trochę owoców.
Niech więc będzie wypasiona szarlotka po mojemu.

450 g mąki - przesiać
150 g cukru pudru - też przesiać :-)
250 g miękkiego masła
5 żółtek - białko zachować, przyda się
szczypta soli (że co? Ale tak napisali w przepisie, no dobra)

100-150 g cukru pudru
cukier wanilinowy, lub na wypasie - laska wanilii
łyżeczka cynamonu (mmmm, mniam)
1 kg kwaskowatych jabłek ( i tu zonk, nie mam kwaskowatych jabłek, oki - będzie bez cukru)

Dobra, zabieram się za ciacho:
mąka, cukier, maseło, żółtka ...i sól, do michy, zagniatam. Jak już się ładnie wszystko połączyło w jednolitą, żółciutką masę, wielgachnym nożem ciacham na pół. Jedna połówka owinięta jak mumia w folię, ląduje w zamrażarce - czeka na swój wielki moment.
Drugą połówką wyklejam foremkę i nakłuwam widelcem. O tak:
Ładuję do piekarnika. W przepisie stoi: piec 10-15 minut w temperaturze 200 stopni.
No cóż, to byłoby zbyt proste. Moja wredna foremka ma szklane denko, kiedy pierwszy raz piekłam szarlotkę, spód był, mówiąc oględnie, nieco surowy, więc u mnie trwa to ok 22-25 minut w temp. 180 stopni.
Teraz pora na "dżapka"- umyć, obrać, pokroić w kosteczkę (ja się zmęczyłam w trakcie i resztę starłam na tarce), przesmażyć z cukrem, wanilią i cynamonem. Wyłożyć na podpieczone ciasto.
Teraz pora na "przyda się" - czyli białko, które nam zostało. Wrzucam do miksera razem z dwiema łychami cukru pudru i szczyptą (znowu?) soli. Ubijam na sztywno i wykładam na lekko schłodzone już jabłka (sorki - nie zrobiłam fotki - upaprałam się białkową pianą).
I tu na scenę wchodzi mumia w folii, czyli zmarznięta na kostkę (bo trochę to już trwało) połówka ciasta. Ścieram na grubej tarce to moje zmarznięte ciasteczko (oczywiście już bez folii) i posypuję mój białkowy armagedon. Tak to wygląda:
Ciacho znowu ląduje w piekarniku, tym razem na jakieś 30 minut. Pewnie można krócej, ale po moich przygodach z foremką, wolę dopiec dziada.
Po upieczeniu wygląda tak:

Na ciepło pyszne z lodami śmietankowymi, po ostygnięciu lubię szarlottę przegryzać orzeszkami, ot takie wiewiórcze ciągoty.
W sumie - ciasto banalnie proste, skoro nawet mi się udaje. Kwestia dopasowania do własnego smaku daje pole do popisu, można sobie poeksperymentować.
Smacznego ;-)
P.S. Jak to zwykle u mnie bywa, znowu przegięłam z ilością ciasta. Co zrobić z nadmiarem?
Ano, upiec ciasteczka maślane :-D